niedziela, 16 października 2011

Woody Allen - c.d.


Komentarz Kingi zaispirował mnie do obejrzenia jeszcze kilku filmów Allena, co spowodowało mój chroniczny brak czasu przez ostatni tydzień ;) Dlatego też przez dłuższy czas nie zamieszczałam nowego posta (również ze względu na mój przesadny perfekcjonizm, który sprawia że napisanie posta zajmuje mi dużo czasu ;), ale nareszcie się za to zabrałam.

SIOSTRZANA MIŁOŚĆ WYSTAWIONA NA PRÓBĘ

A więc zacznijmy chronologicznie- 1986 rok i "Hannah i jej siostry". Ocena bardzo dobra na Filmwebie, poza tym kilka razy słyszałam już że film jest warty obejrzenia - no i rzeczywiście się nie zawiodłam. W sumie to pierwsze co mi przyszło do głowy to fakt że film powstał dobrych kilka lat przed moim pojawieniem się na świecie;) Ciekawy motyw trójki sióstr i ich życiowych perypetii, przeplatanych zdradą małżeńską i kwestią fascynacji płcią przeciwną.
Wątek hipochondrii bohatera granego przez Woody'ego jest przejaskrawiony i przez to przezabawny -
Zwykle wszyscy lekceważą utyskiwania hipochondryka,on narzeka jeszcze bardziej, itd, koło się zamyka. Tutaj hipochondryczny bohater - Mickey, gdy doktor potwierdza jego obawy (czym wprawia w zdumienie wcześniej przekonanego o swojej chorobie bohatera, który stwierdza "ale ja nie mogę być chory; zawsze mówię innym, że jestem, ale to okazuje się nieprawdą" :), i daje mu skierowanie na dalsze badania słuchu; Mickey zaczyna panikować, i w końcu zapewnia lekarza że to, że nie słyszy wysokich tonów na lewe ucho to właściwie nic takiego, nie będzie po prostu chodził do opery;) i że jest całkiem zdrowy i nie potrzebuje dalszych badań.
Jednak otrzymawszy skierowanie wraca do domu i mówi znajomej że ma "charakterystyczne objawy raka mózgu" i praktycznie stoi nad grobem. Ta przypomina mu że kiedyś doktor powiedział mu że ma czarną plamę na koszulce, a on ogłaszał wszystkim że ma czerniaka...







EVERYBODY SAYS I LOVE YOU
"Wszyscy mówią kocham Cię" (1996 rok)przyciągnęło moją uwagę obsadą - Julia Roberts, Drew Barrymore, Natalie Portman (taką młodą pamiętam ją z "Leona Zawodowca")

Tim Roth i Edward Norton (w roli musicalowej! bezcenne;) - widziałam wiele filmów z Nortonem - (którym swojego czasu byłam zafascynowana, jest genialnym aktorem). Unikatowa (dla Allena) w tym wypadku jest forma musicalu - zapewne nie wszystkim jego wielbicielom się spodoba; mnie osobiście też raczej jakoś specjalnie nie porwała...
Muszę jednak przyznać że motyw podrywu Von Sidell (Roberts) przez Joe (Allen) był ciekawie rozegrany (Joe miał informacje o najintymniejszych szczegółach z jej życia gdyż jego znajoma podsłuchiwała Von Sidell u psychoterapeuty przez dziurę w ścianie ;)






DZIĘKI BOGU ZA FRANCUZÓW
2002 rok i "Koniec z Hollywood". Doskonała komedia (ja miałam napady śmiechu w czasie oglądania) - i motyw psychosomatycznej (wywołanej przez psychikę) ślepoty reżysera Vala Waxman'a(Woody)-który to ma ostatnia szansę na odzyskanie swojej reputacji, która jak na złość, ze względu na swoją dolegliwość, jest zaprzepaszczona od początku. Szansę tą daje mu była żona Ellie, która przekonuje swojego bogatego narzeczonego, aby dał Val'owi szansę do wyreżyserowania jej scenariusza, ponieważ według niej ma on szczególny talent. Val mimo zazdrości o Ellie i początkowych oporach zgadza się z braku innych propozycji zawodowych.
Ślepota reżysera jest pretekstem do wielu świetnych dowcipów i gier słownych (oraz zabawnych sytuacji); zamieszczam kilka moich ulubionych:
"Reżyser nie patrzy aktorom w oczy bo myśli intensywnie o wielu aspektach filmu"

jedna z aktorek spotykając się z Valem w pokoju hotelowym upiera się że "patrzył pan na mnie tak jakby mnie pieścił wzrokiem"

"Mam pierścionek na ręku. Nie udawaj że go nie widzisz"

"On ma taki talent że mógłby to nakręcić z zamkniętymi oczami"

"Mam wrażenie że on reżyseruje na ślepo"

"-Beethoven pisał symfonie będąc głuchym, poradzę sobie.
-Porównujesz się do Beethiven'a ?!"

Ale na łopatki położyła mnie scena rozmowy Val'a z Ellis, w której napady zazdrości o jej narzeczonego Val przeplata z próbami zachowania zawodowego dystansu: "Jesteśmy profesjonalistami... Będziemy pracować razem... Jak mogłaś mnie zostawić dla tej papli?!"; "Potrzebuję operatora spoza Stanów.Mam już jednego na oku... A wtedy podnoszę słuchawkę a ty z nim rozmawiasz przez telefon! Jak mogłaś mnie z nim zdradzić!... Zdjęcia do filmu wyjdą świetne..." itd.


Znowu pojawia się temat hipochondrii:
"-Ja wcale nie jestem hipochondrykiem!
-Taa jasne, ostatnio mówiłeś że masz dżumę, potem uczulenie na tlen... " ;)

"wiesz że nie mogę spać sam, ciągle wydaje mi się że ktoś się włamuje, albo leżę i myślę o śmierci, nicości i otchłani..."

Val mieszka z Sharon, głupiutką młodą dziewczyną z aspiracjami żeby zostać profesjonalną aktorką. Na początku filmu po powrocie do domu oznajmia jej:
"-Rzuciłem pracę.
-Znowu rzuciłeś prace bez powodu?
-Zwolnili mnie, myślę że to wystarczający powód."

Sharon dostaje rólkę w filmie "po znajomości". A kiedy Val usiłuje jej wmówić, że znowu zeszli się z Ellie: "Nie jesteśmy już razem", ta z przerażeniem na twarzy pyta: "Ale nadal jestem w filmie?". A kiedy otrzymuje odpowiedź twierdzącą stwierdza: "Ufff..To w porządku".

No i mistrzowskie zakończenie- film Vala niestety nie znajduje uznania w Ameryce, ale za to... nie będę psuła wam zabawy; sami się dowiedzcie - aluzją jest podtytuł recenzji ;)







KOMEDIA CZY TRAGEDIA?

Melinda i Melinda (2004 rok). Na początku ucieszyłam się że w filmie występują Will Ferrel (jako neurotyczny, "allenowski" charakter) i Steve Carrel ;)


Jednak nie jest to typowa komedia w której widz ma okazję do częstych wybuchów śmiechu, często przebija z niej gorzka ironia dotycząca życia - m.in. rozterki moralne, kwestia niewierności i niemożności komunikacji.
Melinda i Melinda jest oparta na ciekawym pomyśle fabularnym - pozwolę sobie zacytować fragment recenzji Agnieszki Majewskiej z filmwebu:
Film rozpoczyna scena, w której czwórka intelektualistów spotyka się w knajpce na Manhattanie. Obecni na kolacji dwaj pisarze [komediopisarz i dramatopisarz] zaczynają opowiadać wymyśloną historię Melindy (świetna Radha Mitchell), tragiczną i komiczną. Widzimy rozedrganą Melindę, która pojawia się niespodziewanie na przyjęciu u swojej koleżanki. Okazuje się, że mąż rozwiódł się z nią i zabronił jakichkolwiek kontaktów z dziećmi (wcześniej znudzona życiem rodzinnym mężatka ucięła sobie romans z fotografem). W akcie desperacji usiłuje popełnić samobójstwo, pije, pali, łyka tabletki, czyli jest to klasyczny przykład nieradzenia sobie z rzeczywistością. W drugiej wersji Melinda, również porzucona przez mężczyzną, jest sąsiadką dwójki inteligentów, pewnej siebie pani reżyser i bezrobotnego aktora.
Mamy więc famme fatale i naiwną blondynkę, z których każda na swój sposób próbuje zacząć życie od nowa. Losy Melindy wymyślane są na gorąco, więc nie brakuje filmie niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji.


Jak mówi plakat z filmu: "Życie może być komedią lub tragedią...Wszystko zależy od punktu wdzenia".
Przesłanie można też odczytywać w ten sposób: Tak naprawdę granica między tragedią i komedią jest pozorna, bo w dużym stopniu to od nas zależy, jak postrzegamy świat.






GŁUPIUTKA DZIENNIKARKA KONTRA SERYJNY ZABÓJCA CZYLI JAK NIE PROWADZIĆ ŚLEDZTWA

Na koniec komedia kryminalna z roku 2006 - "Scoop. Gorący temat". Od razu muszę zaznaczyć że nie przepadam za Scarlett Johansson,, jednak tutaj dosyć dobrze poradziła sobie z rolą głupiutkiej studentki dziennikarstwa (Sondra Pransky). Razem z napotkanym przypadkowo prestidigitatorem Sid'em Watermanem (Allen) prowadzą "śledztwo" w sprawie niewyjaśnionych morderstw; zamieszany jest w nie także arystokrata Peter Lyman (Hugh Jackman).
Film jest ciekawy, jeden ze śmiesznych momentów - Sid wybiera się z Sondrą na basen aby miała ona pretekst do spotkania Petera Lymana; plan zostaje zrealizowany gdy Lyman ratuje Sondrę (która była członkiem drużyny pływackiej na studiach) udającej że się topi (ten motyw póżniej będzie żródłem ciekawego zakończenia); po dłuższej chwili nadchodzi Sid który mówi "Usłyszałem jak się topisz - przybiegłem jak tylko skończyłem kawę..."
Poza tym z ust Sondry (która chciała być dentystką) padają komplementy w stylu "Masz piękne szkliwo".

No i to by było na tyle jeśli chodzi o Woody Allena (no może aż do jego następnego filmu;) i jego twórczość; poza tym mam jeszcze masę filmów którymi chciałabym się z Wami podzielić ;)

PS. Kolejny post będzie dotyczył filmu "Mr Nobody"z Jaredem Leto w roli głównej; "Mr Nobody" był jednym z nielicznych filmów które ostatnio zrobiły na mnie ogromne wrażenie, w wielu aspektach, m.in wizualnym, fabularnym,muzycznym i filozoficznym, oraz emocjonalnym. Ale o tym wkrótce...

4 komentarze:

  1. Witaj!
    Świetne recenzje. Cytaty które przytoczyłaś z filmu 'MELINDA AND MELINDA' są po prostu arcydziełem. Skuteczny rozśmieszacz.
    Ostatnio widziałam 'WSZYSTKO GRA' Allena. Ten film idealnie pokazuje jak łatwo zatracić się podążając za własnymi żądzami.
    Przypomniał mi się również film 'POZNASZ PRZYSTOJNEGO BRUNETA'. Gdzieś przeczytałam, że jest to wyjątkowo nudny film Woodiego, z czym ja absolutnie się nie zgadzam. Wg mnie od początku trzyma w napięciu. Na koniec morał sam się nasuwa, a w człowieku od razu rodzi się pragnienie życia uczciwie.

    P.S. Podzielam perfekcjonizm w pisaniu postów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cytaty nie z filmu 'MELINDA AND MELINDA" tylko z filmu 'KONIEC Z HOLLYWOOD' :-)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    dzięki za komentarz i miłe słowa ;)
    Z "Wszystko Gra" zostały mi szczególnie w głowie słowa Chrisa pod koniec filmu,którego dopadło coś w rodzaju wyrzutów sumienia (bo wydawał się nie posiadać czegoś takiego jak sumienie) po tym jak zabił Nolę i mógł zostać zdemaskowany(zostawił w jej mieszkaniu obrączkę);który powiedział: "Jeżeli jest sprawiedliwość na tym świecie to zostanę złapany". A później przez zbieg okoliczności zbrodnia uchodzi mu płazem... To jest dopiero demotywujące i ironiczne zakończenie.
    Natomiast "Poznasz przystojnego.." nie zachwycił mnie do tego stopnia co np "Koniec z Hollywood" (który był przezabawny ;), ale na pewno nie był nudny.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. PS. Perfekcjonizm jest strasznie czasochłonny (i pracochłonny), ale przynajmniej ma się satysfakcję z dobrze wykonanej roboty ;)

    OdpowiedzUsuń